Jutro, 10 kwietnia, mija 12 lat od tragicznego wypadku polskiego samolotu. Podczas katastrofy w Smoleńsku zginęło 88 osób, w tym para prezydencka. W kolejną rocznicę tego wydarzenia zawyją syreny w całej Polsce. Pomysł ten wzbudził wiele kontrowersji z powodu przebywających w Polsce uchodźców z Ukrainy. Dla tych ludzi syreny alarmowe oznaczają wojnę.
Syreny alarmowe dla uczczenia pamięci
Do wypadku samolotu TU-154 doszło dokładnie 12 lat temu, 10 kwietnia o godzinie 8:41. O tej porze w całej Polsce zawyją syreny alarmowe. Rząd chce w ten sposób uczcić pamięć ofiar Katastrofy Smoleńskiej.
W pomyśle nie byłoby nic złego, gdyby nie przebywający w Polsce uchodźcy z Ukrainy. Nieco ponad miesiąc temu syreny alarmowe zawyły w całej Ukrainie i było to ostrzeżenie przed bombardowaniami. Dzisiaj ten przerażający dźwięk kojarzy się Ukraińcom wyłącznie z wojną. Mnóstwo osób przeżywających wojenną traumę znalazło w Polsce schronienie. Niespodziewany sygnał alarmowy może przerazić te osoby i obudzić niepotrzebne wspomnienia.
Samorządy buntują się przeciwko syrenom alarmowym
Decyzję o uruchomieniu syren alarmowych szybko skrytykowały samorządy. Niektórzy samorządowcy uznali, że polski rząd nadużywa sygnałów alarmowych w tak trudnym czasie. Władze niektórych miast wręcz otwarcie przyznały, że nie uruchomią syren ze względu na przebywających w ich miastach uchodźców. Syreny prawdopodobnie nie będą słyszane w Łodzi, Bydgoszczy, Sopocie i Poznaniu. Decyzję wojewody skrytykował również Rafał Trzaskowski, prezydent Warszawy.
W Warszawie syreny na pewno zostaną włączone, ponieważ to nie prezydent miasta o tym decyduje. Trzaskowski zaapelował o ciszę na Twitterze, tłumacząc, że w stolicy przebywa obecnie około 120 tysięcy objętych traumą dzieci, bojących się nawet dźwięków samolotu.
MSWiA wystosowało do wszystkich osób z Ukrainy posiadających telefony specjalną wiadomość informującą o tym, że syreny alarmowe nie mają związku z wojną. Dorośli pewnie zrozumieją tę wiadomość, ale dzieciom może być trudno wytłumaczyć tę kwestię.